30 kwietnia 2017

Filmy z Marilyn Monroe

Hej Wam! Waniliowy Koktajl powraca w wielkim stylu, otóż całkiem niedawno zaznajomiłam się
z klasyką kina hollywoodzkiego i obejrzałam kilka filmów z amerykańską seksbombą, uznawaną za synonim kobiecości i piękna, Marilyn Monroe.
Chciałam nadrobić te produkcje z uwagi na ich klasyczny wydźwięk, poza tym, uważam, że pasjonat kina nie powinien mianować się tym określeniem, kiedy nie widział Pół żartem, pół serio czy Słomianego wdowca. To są seanse obowiązkowe nie tylko dla kinomanów, ale też dla wszystkich tych, którzy chcą dowiedzieć się jak wyglądają stare filmy. Wg mnie mają w sobie magię, urok, sens a nawet silny psychologizm. Ale po kolei.

Może to, co teraz powiem wyda się kontrowersyjne, ale muszę to powiedzieć - Marilyn Monroe wcale nie była dobrą aktorką. Nieobce są też relacje z osób współpracujących z nią na planach filmowych, że bardzo często przychodziła spóźniona i nie znała zupełnie swoich kwestii, czym doprowadzała znaczną część ekipy do szały. Jeden z aktorów przy współpracy w Mężczyźni wolą blondynki powiedział, że czuł się jakby całował Hitlera, a nie kobietę podczas scen z pocałunkiem. Cóż, na pewno Monroe posiadała wady, których nie umiała pokonać, ale nie ulega wątpliwości, że na zawsze wpisała się w historię światowego kina poprzez swój urok osobisty, urodę i... coby o niej nie powiedzieć, inteligencję. 




Jak dotąd, najbardziej podobała mi się w Niagarze, gdzie faktycznie olśniewała swym seksapilem. Często grała stereotypowe głupie blondynki lecące na kasę z bardzo prostym, nieomal naiwnym spojrzeniem na świat. 
Bardzo podobał mi się Słomiany wdowiec, a możecie go kojarzyć ze sceny podwiewania sukienki Marilyn, bo jest dość charakterystyczna, mimo że w tej produkcji nie odgrywa znaczącej roli. 


Słomiany wdowiec to opowieść o mężczyźnie w średnim wieku, przykładnym mężu i ojcu, przeżywającym coś w rodzaju kryzysu z racji wyjazdu żony na wakacje. Pod nieobecność tej ostatniej ma sporo czasu na przemyślenie swojego życia, znajduje też artykuł psychologiczny, gdzie jest wspomniane na temat specyficznego świądu i pożądania odczuwanego przy siedmioletnim stażu małżeńskim. Tak się składa, że Richard jest ze swoją żoną siedem lat i to dostarcza mu zmartwień.

Pewnego razu, w wyniku całkowitego przypadku, poznaje atrakcyjną, młodą sąsiadkę, która nieumyślnie zrzuca doniczkę z pomidorami pod jego nogi. Następnie zaprasza ją na drinka, siada przy fortepianie i grają razem skoczną melodię, by później mężczyzna mógł zatopić się w marzeniach i fantazjach o kobiecie.

W filmie najbardziej podobały mi się akcenty położone na psychologizmie postaci. Marilyn, czyli bezimienna sąsiadka gra tu głupiutką modelko - aktorkę grywającą w reklamach pasty do zębów, która przez większość filmu zastanawia się, czy oddać bezużyteczny wiatrak do sklepu. Taak, nie ma innych zmartwień, jednak można jej pozazdrościć beztroski i frywolności. Co tu dużo mówić, w Słomianym wdowcu jest dość irytująca, zaś każde jej pojawienie się na ekranie jednocześnie zachwyca i drażni. Przynajmniej mnie.

Podobnie jest w przypadku Księcia i aktoreczki, i tu jej rola nie jest szczególnie złożona, irytuje chichotem, słodkością i mentalnością dziewczynki, jednak zniewala ogromnym wdziękiem i urodą. 

Dość interesującą w jej filmografii pozycją są dwa kolejne filmy: Pół żartem, pół serio oraz Mężczyźni wolą blondynki, gdzie ma kilka zabawnych scen, przy których koń by się uśmiał. Na przykład ten moment, gdy zakleszcza się w okienku statku i wyjść pomaga jej mały chłopiec. Albo wtedy, gdy przywłaszcza sobie diadem należący do kogoś innego i te jej zakochanie w diamentach oraz podkreślanie, że są najlepszymi przyjaciółmi kobiet.

W Mężczyźni wolą blondynki nie można pominąć kultowego wykonania, którym kilkadziesiąt lat później zainspirowała się Madonna w Like a virgin:



To jest scena, którą chyba zna lub przynajmniej kojarzy każdy - ubrana na różowo blondynka w towarzystwie kilkunastu otaczających ją mężczyzn, śpiewająca o walorach diamentów.
I, mimo że w tej notce chciałabym się skupić głównie na Monroe, chciałabym też wspomnieć w kilku słowach o innej świetnej aktorce, Jane Russel, swoją drogą bardzo podobnej do naszej seksbomby. 


Mężczyźni wolą blondynki to historia dwóch różnych od siebie kobiet - materialistycznie nastawionej do życia, romantycznej i słodkiej Lorelei Lee oraz twardo stąpającej po ziemi, gustującej
w biedakach, zadziornej Dorothy Shaw, którą z powodzeniem wciela się genialna Jane Russel, ukazując swój talent aktorski, w odróżnieniu od kultowej Marilyn Monroe grającej w każdym niemal filmie identycznie. Jedyne, czego można się przyczepić, to mała ilość piosenek, a jak na musical, piosenki to dość ważny element.

I ostatnia perełka, Pół żartem, pół serio. Klasyczna farsa o dwóch mężczyznach ściganych przez światek gangsterski, którzy pewnego dnia postanawiają przebrać się za kobiety i dołączyć do zespołu jazzowego. Brzmi groteskowo, prawda? To dość udana komedia, choć mnie niezupełnie przekonała. Tu Marilyn wyjątkowo nie jest aż tak irytująca, zmaga się z problemem alkoholowym, umie śpiewać i tańczyć. Jej występ z ukulele przeszedł do historii kina, oprócz tego, że jest bardzo zabawny, jest też uroczy i długo jeszcze będziemy o nim pamiętać. 


To już wszystko, jeśli chodzi o tę aktorkę. A chciałoby się rzecz: aktoreczkę. Wydaje mi się, że jest to postać znacznie przereklamowana - aktorką była średnią i, choć miała ładny głos, nie potrafiła przebić się przez otoczkę, jaka wokół niej narosła. Sądzę, że żyła w czasach, gdzie ludzie po prostu potrzebowali seksbomby - były to lata powojenne, ludzie chcieli się rozerwać i wynieść wodze fantazji daleko poza swoje podwórko. 

Nie oznacza to, że nie warto poświęcać Monroe uwagi, z pewnością jej wdzięk i czar, a także bardzo kobiecy styl bycia może mieć swoich zwolenników, lecz jeśli nastawicie się na nie wiadomo co w jej wykonaniu, możecie się rozczarować. 


Zapraszam do komentowania - obejrzeliście jakieś filmy z Marilyn Monroe? Lubicie ją? Co uważacie o legendzie, jaka wokół niej narosła? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz