30 kwietnia 2017

Filmy z Marilyn Monroe

Hej Wam! Waniliowy Koktajl powraca w wielkim stylu, otóż całkiem niedawno zaznajomiłam się
z klasyką kina hollywoodzkiego i obejrzałam kilka filmów z amerykańską seksbombą, uznawaną za synonim kobiecości i piękna, Marilyn Monroe.
Chciałam nadrobić te produkcje z uwagi na ich klasyczny wydźwięk, poza tym, uważam, że pasjonat kina nie powinien mianować się tym określeniem, kiedy nie widział Pół żartem, pół serio czy Słomianego wdowca. To są seanse obowiązkowe nie tylko dla kinomanów, ale też dla wszystkich tych, którzy chcą dowiedzieć się jak wyglądają stare filmy. Wg mnie mają w sobie magię, urok, sens a nawet silny psychologizm. Ale po kolei.

Może to, co teraz powiem wyda się kontrowersyjne, ale muszę to powiedzieć - Marilyn Monroe wcale nie była dobrą aktorką. Nieobce są też relacje z osób współpracujących z nią na planach filmowych, że bardzo często przychodziła spóźniona i nie znała zupełnie swoich kwestii, czym doprowadzała znaczną część ekipy do szały. Jeden z aktorów przy współpracy w Mężczyźni wolą blondynki powiedział, że czuł się jakby całował Hitlera, a nie kobietę podczas scen z pocałunkiem. Cóż, na pewno Monroe posiadała wady, których nie umiała pokonać, ale nie ulega wątpliwości, że na zawsze wpisała się w historię światowego kina poprzez swój urok osobisty, urodę i... coby o niej nie powiedzieć, inteligencję. 




Jak dotąd, najbardziej podobała mi się w Niagarze, gdzie faktycznie olśniewała swym seksapilem. Często grała stereotypowe głupie blondynki lecące na kasę z bardzo prostym, nieomal naiwnym spojrzeniem na świat. 
Bardzo podobał mi się Słomiany wdowiec, a możecie go kojarzyć ze sceny podwiewania sukienki Marilyn, bo jest dość charakterystyczna, mimo że w tej produkcji nie odgrywa znaczącej roli. 


Słomiany wdowiec to opowieść o mężczyźnie w średnim wieku, przykładnym mężu i ojcu, przeżywającym coś w rodzaju kryzysu z racji wyjazdu żony na wakacje. Pod nieobecność tej ostatniej ma sporo czasu na przemyślenie swojego życia, znajduje też artykuł psychologiczny, gdzie jest wspomniane na temat specyficznego świądu i pożądania odczuwanego przy siedmioletnim stażu małżeńskim. Tak się składa, że Richard jest ze swoją żoną siedem lat i to dostarcza mu zmartwień.

Pewnego razu, w wyniku całkowitego przypadku, poznaje atrakcyjną, młodą sąsiadkę, która nieumyślnie zrzuca doniczkę z pomidorami pod jego nogi. Następnie zaprasza ją na drinka, siada przy fortepianie i grają razem skoczną melodię, by później mężczyzna mógł zatopić się w marzeniach i fantazjach o kobiecie.

W filmie najbardziej podobały mi się akcenty położone na psychologizmie postaci. Marilyn, czyli bezimienna sąsiadka gra tu głupiutką modelko - aktorkę grywającą w reklamach pasty do zębów, która przez większość filmu zastanawia się, czy oddać bezużyteczny wiatrak do sklepu. Taak, nie ma innych zmartwień, jednak można jej pozazdrościć beztroski i frywolności. Co tu dużo mówić, w Słomianym wdowcu jest dość irytująca, zaś każde jej pojawienie się na ekranie jednocześnie zachwyca i drażni. Przynajmniej mnie.

Podobnie jest w przypadku Księcia i aktoreczki, i tu jej rola nie jest szczególnie złożona, irytuje chichotem, słodkością i mentalnością dziewczynki, jednak zniewala ogromnym wdziękiem i urodą. 

Dość interesującą w jej filmografii pozycją są dwa kolejne filmy: Pół żartem, pół serio oraz Mężczyźni wolą blondynki, gdzie ma kilka zabawnych scen, przy których koń by się uśmiał. Na przykład ten moment, gdy zakleszcza się w okienku statku i wyjść pomaga jej mały chłopiec. Albo wtedy, gdy przywłaszcza sobie diadem należący do kogoś innego i te jej zakochanie w diamentach oraz podkreślanie, że są najlepszymi przyjaciółmi kobiet.

W Mężczyźni wolą blondynki nie można pominąć kultowego wykonania, którym kilkadziesiąt lat później zainspirowała się Madonna w Like a virgin:



To jest scena, którą chyba zna lub przynajmniej kojarzy każdy - ubrana na różowo blondynka w towarzystwie kilkunastu otaczających ją mężczyzn, śpiewająca o walorach diamentów.
I, mimo że w tej notce chciałabym się skupić głównie na Monroe, chciałabym też wspomnieć w kilku słowach o innej świetnej aktorce, Jane Russel, swoją drogą bardzo podobnej do naszej seksbomby. 


Mężczyźni wolą blondynki to historia dwóch różnych od siebie kobiet - materialistycznie nastawionej do życia, romantycznej i słodkiej Lorelei Lee oraz twardo stąpającej po ziemi, gustującej
w biedakach, zadziornej Dorothy Shaw, którą z powodzeniem wciela się genialna Jane Russel, ukazując swój talent aktorski, w odróżnieniu od kultowej Marilyn Monroe grającej w każdym niemal filmie identycznie. Jedyne, czego można się przyczepić, to mała ilość piosenek, a jak na musical, piosenki to dość ważny element.

I ostatnia perełka, Pół żartem, pół serio. Klasyczna farsa o dwóch mężczyznach ściganych przez światek gangsterski, którzy pewnego dnia postanawiają przebrać się za kobiety i dołączyć do zespołu jazzowego. Brzmi groteskowo, prawda? To dość udana komedia, choć mnie niezupełnie przekonała. Tu Marilyn wyjątkowo nie jest aż tak irytująca, zmaga się z problemem alkoholowym, umie śpiewać i tańczyć. Jej występ z ukulele przeszedł do historii kina, oprócz tego, że jest bardzo zabawny, jest też uroczy i długo jeszcze będziemy o nim pamiętać. 


To już wszystko, jeśli chodzi o tę aktorkę. A chciałoby się rzecz: aktoreczkę. Wydaje mi się, że jest to postać znacznie przereklamowana - aktorką była średnią i, choć miała ładny głos, nie potrafiła przebić się przez otoczkę, jaka wokół niej narosła. Sądzę, że żyła w czasach, gdzie ludzie po prostu potrzebowali seksbomby - były to lata powojenne, ludzie chcieli się rozerwać i wynieść wodze fantazji daleko poza swoje podwórko. 

Nie oznacza to, że nie warto poświęcać Monroe uwagi, z pewnością jej wdzięk i czar, a także bardzo kobiecy styl bycia może mieć swoich zwolenników, lecz jeśli nastawicie się na nie wiadomo co w jej wykonaniu, możecie się rozczarować. 


Zapraszam do komentowania - obejrzeliście jakieś filmy z Marilyn Monroe? Lubicie ją? Co uważacie o legendzie, jaka wokół niej narosła? 

22 listopada 2015

Dlaczego lubię filmy?

Tak sobie pomyślałam, że czas napisać, dlaczego właściwie lubię filmy. To pytanie pozwoli Wam zrozumieć, z jakich powodów podjęłam się założenia bloga filmowego oraz pisania o kinie.

Trudno mi wskazać, kiedy zaczęła się moja przygoda z tym tematem. Chyba to stało się dość naturalnie, początkowo oglądałam filmy, które "wszyscy" oglądają, dopiero później, gdy już trochę dorosłam, zaczęłam szukać tych mniej komercyjnych, europejskich obrazów. Niedawno zauroczyły mnie dwa dzieła duńskiego reżysera, Larsa von Triera, o którym jeszcze napiszę szerzej, gdy już bliżej go poznam. 

Do tej pory trudno mi sklasyfikować swój gust filmowy, aczkolwiek raczej wybieram te europejskie filmy, co jakiś czas oglądając skandynawskie, francuskie czy niemieckie. Co jednak nie oznacza, że odcinam się od amerykańskich twórców, po prostu, uważam, że zawsze gdzieś tam nadarzy się okazja ku przyjrzeniu się popularnym hitom, a póki mam okazję, korzystam z tego, by zaznajomić się z niszowymi produkcjami naszych sąsiadów. 


To może wydać się banalne, ale lubię filmy o życiu. Co oznacza, że wszelkim super bohaterom, zwykłym "naparzankom" i generalnie, horrorom, mówię zdecydowane NIE. Film, moim zdaniem, ma coś przekazywać, ma być o czymś. Nudzą mnie filmy sztampowe i ze słabym scenariuszem, bo wtedy nie mam żadnej uciechy z oglądania filmu.
Co się tyczy komedii... przyznam, że nie przepadam za tym gatunkiem, bynajmniej nie dlatego, że nie lubię się śmiać. Chodzi o to, że rzadko trafiam na porządne komedie, a już na pewno te z nastolatkami, które kibicują amerykańskiej drużynie baseballowej, są dla mnie powieleniem schematu po raz enty. To samo tyczy się horrorów - jest to gatunek, z jednej strony, bardzo pojemny i szeroki, z drugiej, większość filmów - przynajmniej tych amerykańskich - jest robiona na tę samą modłę. Dlatego właśnie preferuję azjatyckie kino grozy, ale nie jestem miłośniczką tego gatunku. Są ludzie, którzy gdzieś tam się specjalizują w horrorach... podziwiam ich, muszą mieć stalowe nerwy. Nigdy bym nie obejrzała filmu z wyraźnymi scenami przemocy, zwłaszcza wobec kobiet, dzieci i zwierząt. 

Problem mam z naszymi polskimi produkcjami, bo o ile jeszcze niedawno byłam zdecydowaną przeciwniczką (a bliżej: posiadałam dość sceptyczny stosunek) rodzimych filmów, tak ostatnio (no, od jakichś paru miesięcy) próbuję nadrobić moje braki. I tak, obejrzałam już "Bogów", "Ziarno prawdy", "Idę", "Pod Mocnym Aniołem", "Dzień świra", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", prawie cały "Dekalog", jedną część tryptyku kolorystycznego ("Niebieski"), "Plac Zbawiciela"... Przede mną ciężka przeprawa przez kultowego "Misia", ponieważ nie czuję zupełnie klimatów PRLowskich i obawiam się, że części rzeczy nie zrozumiem. W niedalekiej przyszłości biorę się też za "Służby specjalne".
Na temat polskiego kina napiszę jeszcze kiedyś, jeśli się do tego zbiorę.  

Generalnie, ten blog nie jest jakiś ekspercki, a bardziej hobbystyczny, nie zajmuję się kinem fachowo i sądzę, że nigdy nie będę znawcą w temacie. Ale skoro ma to być blog oddanej fanki kina o określonym gatunku, to sobie pomyślałam, że w niektórych miejscach pokuszę się o pewne odważne komentarze. Czemu by nie.

W zasadzie, jak tak sobie patrzę na moje konto Filmwebowe, to nie odnoszę wrażenia, że obejrzałam mnóstwo filmów. Wręcz przeciwnie, sporo przede mną, zaś w moim dwudziestodwuletnim życiu widziałam i filmy złe, które nie zapadły mi w pamięć, i filmy szokujące, które zapadły, i filmy wspaniałe, dobre, świetne, ambitne, i tak dalej. Jestem ciekawa, jak Wy rozumiecie zbitek słów: "ambitne kino"? Potraficie wskazać jakieś tytuły? Chętnie poczytam, co dla Was oznacza ambitne kino, może nawet obejrzę podane tytuły.

Biały Bóg. Dramaty #1

Miałam obawy przed obejrzeniem tego filmu. Na pewno nie jest to dramat dla miłośników zwierząt. Są tam sceny, które mogą zszokować... ale myślę, że właśnie o to chodzi w filmie- żeby budził jakieś emocje, nierzadko silne i na granicy wytrzymałości. Akurat w przypadku tego obrazu może dwie sceny będą takie, które ciężko obejrzeć (dla osób wrażliwych na los zwierząt), jednak mam wrażenie, że "Biały Bóg" musi taki być, żeby oddać sens historii. Po raz kolejny przekonałam się, że najgorszym stworzeniem na ziemi jest człowiek.


Na początku widzimy istną sielankę, przyjaźń między dziewczyną a psem, to jak się wspierają, jacy są bliscy dla siebie. Przynajmniej do momentu przeprowadzki, kiedy to Lili zamieszkuje z ojcem, z którym nie ma dobrych relacji. Niestety, pies wkrótce będzie musiał radzić sobie na ulicy, bowiem na Węgrzech (bo tam dzieje się akcja dramatu) prawo wobec zwierząt jest bezlitosne - za posiadanie nierasowego psa trzeba zapłacić. A na to - jak łatwo się domyślić - nie zgadza się ojciec nastolatki. 


Dziewczynka i pies rozstają się. Czworonóg nawet nie wie, jaki los go czeka. Wkrótce trafia do nieodpowiednich, złych ludzi wykorzystujących psy do walk. 

Nie będę zdradzać zakończenia, bo uważam, że jest to zbrodnia przeciwko fanom kina, ale to, w jaki sposób psy mszczą się na swoich oprawcach, jest niesamowite i zaparło mi dech w piersiach. Polały się nawet łzy ;-). Od razu przyznam, że kibicowałam psom a ludziom życzyłam jak najgorzej. Nasunęła mi się pewna refleksja, w jaki sposób urządzony jest ten świat. Wkurza mnie, że człowiek czuje się panem wszystkiego, także zwierząt i uważa, że może z tym "wszystkim" zrobić... wszystko. 

Dobra lekcja życia. Dobry film. Na wzruszenie, na przemyślenie, na zbudowanie sobie być może jakiegoś systemu wartości? Polecam. Tylko miejcie przy sobie opakowanie chusteczek do nosa.

Moja ocena: 8/10
Filmweb: klik

7 listopada 2015

Babadook. Horrory #1

Nie przepadam za horrorami. Nie lubię się bać. Z reguły więc nie sięgam po typowe straszaki. Tym razem zrobiłam wyjątek. Oprócz tego, że jest to horror, który generalnie nie straszy, dostrzegłam w nim inne cechy świadczące o dość oryginalnym wyłamaniu się z tego pojemnego gatunku.


Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to relacja matki z synem. Na myśl przyszło mi natychmiast "Musimy porozmawiać o Kevinie" z genialną Tildą Swinton opowiadający o toksycznej relacji rodzicielskiej. Odniosłam wrażenie, że główna bohaterka "Babadook" jest dość niekonsekwentna w tym, co robi. Z jednej strony, kocha syna, a z drugiej, nie toleruje jego zachowania. Być może się go boi albo oskarża niesłusznie o śmierć jego ojca.



W mojej ocenie tytułowy Babadook to sama Amelia, która musi stoczyć ze sobą walkę dla dobra swojego dziecka. Szkoda, że film zawiera tak mało elementów, choć z drugiej strony, prostotę fabularną oceniam na plus.

Mam niemały problem z tym filmem. Na pewno jest on nietuzinkowy i inny od tego, co dotychczas widziałam w obrębie tego gatunku. Na pewno też nie można go wpisać stricte w horror, bo jednak łamie pewne konwenanse. Wychodzi ze schematu poprzez wstawki animowane, przez co miałam wrażenie, że to wszystko jest trochę nierealne i nie dzieje się naprawdę. 



Większość scen toczy się w domu mikro rodziny. Są pokazane napięte relacje z dalszymi krewnymi, jak również niezły charakterek Samuela, synka Amelii. Mały czegoś się boi. Amelia też się boi, tyle że po swojemu próbuje sobie poradzić z własnymi demonami. Czy jej się to udało? Mam mieszane uczucia.


Na pochwałę z pewnością zasługuje młodociany aktor, czyli Noah Wiseman, który w bardzo skrupulatny sposób oddał postać Samuela. Momentami bije na głowę znacznie od niego starszą Essie Davis. Będę przyglądać się temu chłopcu- rośnie nam wspaniały aktor.

Tak na marginesie, Essie Davis przypomina mi Meryl Streep.

Moja ocena: 5/10
Filmweb: klik

1 listopada 2015

Pojmani. Kryminały/thrillery #1

Wszystkich Świętych - dzień pełen zadumy, odwiedzin tych, których z nami już nie ma. Stąd Pojmani. Bo tematyka z tych poważnych. Z tych życiowych. A jednocześnie taka, która nie obciąża formą. 





Atmosfera filmu posępna, powolna i smutnawa wprowadza nas w nastrój melancholii i przemyśleń. Fabuła dotyczy porwania dziecka. Z pozoru banał, Matthew odwozi córkę z treningu łyżwiarskiego. Mała jest głodna, więc zatrzymują się przy barze. Ojciec wychodzi i kupuje dla niej placek. Gdy wraca, dziewczynki już nie ma. 


Jak na dość ciężką tematykę filmu, nie mam wrażenia przeciążenia. Wszystko jest podane dość strawnie i spokojnie, subtelnie. Wiele rzeczy musimy się domyślać, co tylko jest plusem kanadyjskiego obrazu. 

Do tego bohaterowie. Jest cierpiąca matka, rezolutna pani detektyw i cyniczny policjant. Mamy na wyciągnięcie ręki to, co istotne w tego typu produkcjach: dramat, wzruszenia, ale też romans i nutka dobrego humoru poprzeplatana z kryminalną grą. W tle zaś opieszałość policji oraz prywatne śledztwo zrozpaczonego ojca. 

Pojmanych oceniam pozytywnie, aczkolwiek czegoś mi w nich brakowało. O ile początek filmu wlecze się jak żółw, tak mam wrażenie, że końcówka galopuje zbyt szybko, przez co kończy się w nieoczekiwanym momencie. 

Podobały mi się śnieżne pejzaże. Zarówno w sercach rodziców porwanego dziecka, jak i na zewnątrz panuje zima. Tak jakby przyroda współgrała z niechcącym topnieć lodem wewnątrz ich dusz.



Plusem wizualnym jest bardzo zdolna aktorska para- Ryan Reynolds (Amityville, Pogrzebany) oraz Mireille Enos (serial The Killing, World War Z), przy czym widać było, że chemii raczej pomiędzy nimi nie ma. Drobny zgrzyt. Poza tym, w porządku.

Kryminał z serii "okruchy życia". To mogło zdarzyć się każdemu. 
Moja ocena: 6/10
Filmweb: klik


31 października 2015

Najstarsze gady na świecie. Filmy przyrodnicze #2

Pora się przyzwyczajać, że będę pisać głównie o francuskich dokumentach. "Ostatnie żółwie Oceanu Indyjskiego" to dość ciekawy reportaż, jaki przyszło mi obejrzeć. Opowiada o sytuacji żółwi morskich w rejonach Madagaskaru oraz Republiki Południowej Afryki, wskazując na olbrzymi kontrast, z jakim są w tych miejscach traktowane te cudowne gady. 




Podobnie jak w przypadku niedźwiedzi polarnych, o których pisałam tu: klik, żółwie morskie również pokonują tysiące kilometrów wędrówki. W przypadku tych drugich, odbywa się to pod wodą na bezdechu celem złożenia jaj w miejscu przyjścia na świat. Prawda, że brzmi pięknie? Czynią to z roku na rok, z pokolenia na pokolenie, więc można powiedzieć, że to dla nich tradycja. :)

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam patrzeć na wolne, dzikie zwierzęta. Prawda jest taka, że żółwie morskie - podobnie jak inne gatunki zwierząt - są zagrożone wyginięciem z uwagi na skrajną głupotę ludzi. Nie boję się tego powiedzieć, bo uważam, że zabijanie zwierząt dla rozrywki, ich skóry, sierści czy - w przypadku żółwi - unikatowej skorupy, jest głupie i zasługuje na wszelkie potępienie. Żółwie morskie niedługo mogą wyginąć całkowicie. 



Jesteśmy na wschodnim wybrzeżu Madagaskaru, jednym z najbiedniejszych państw świata. Żółwie tu są otaczane nieomal czcią - symbolizują związek wody z ogniem. To część mitologii tubylców, ludności Bezo. To jednak nie przeszkadza im w polowaniach na te zwierzęta.

Mimo że handel żółwimi trofeami jest surowo zabroniony, na Madagaskarze poluje się na żółwie z uwagi na ich mięso. Ludzie żywią się nim, a ze względu na panujące ubóstwo w tamtych rejonach, nie mają zbytnio wyboru. Jednak połów żółwi morskich stał się źródłem dochodu i przynosi olbrzymie zyski.

Co się dzieje z upolowanymi żółwiami? Są dwa wyjścia: albo trafiają na stół, albo są wypychane i trafiają do hotelów jako gratka dla turystów. 

Dokument "Ostatnie żółwie Oceanu Indyjskiego" bardzo dokładnie pokazuje, jak wygląda polowanie na żółwie. Najczęściej są łowione na harpuny ze specjalnych łódek służących do połowu o dwóch ostrych końcach. 

Pada tu stwierdzenie, że:

"Najlepszym sposobem na wyniszczenie gatunku jest nadanie mu wartości handlowej."

Z racji tego, że ludzie dawno temu upodobali sobie szylkret, w najgorszym położeniu są tu żółwie szylkretowe, z których to skorup wytwarzana jest później biżuteria. 

Tak wygląda żółw szylkretowy

Żółw morski żywi się gąbkami i ukwiałami, zaś przy pomocy silnych szczęk łamie szkielet koralowca, umożliwiając innym gatunkom dostęp do pokarmu. Są więc bardzo pożytecznymi zwierzętami.

W dokumencie zostaje pokazana działalność człowieka imieniem Robbie, który ratuje kilka tysięcy młodych żółwi w jednym sezonie, starsze osobniki wypuszczając na wolność. Dzięki turystom można sfinansować działania odnośnie ochrony żółwi. Uśmiecham się, kiedy wypuszczone małe żółwiątka od razu znają drogę, zmierzając ku wodzie. Okazuje się, że tylko jeden na tysiąc żółwi dożywa dorosłości. To mnie zdumiewa, dochodzi do mnie jak potężna jest skala polowań na żółwie. Dlatego cieszy mnie, kiedy widzę, że istnieją osoby, które pomagają im przeżyć. 

Maleńka wyspa Reunion pokazana pod lupą

Na wschód od Madagaskaru, na wyspie Reunion, mieszkańcy próbują ograniczyć wpływ rybołóstwa na śmierć żółwi morskich. 
W dokumencie jest pokazane pewnego rodzaju pogotowie dla rannych żółwi. Zwierzęta są pod dobrą opieką, często są zabierane do weterynarza, np. kiedy żółw zaczepi się o haczyk z wędki. Przeprowadzane są nawet operacje na żółwiach.
Słyszę, że przepaść pomiędzy Madagaskarem a RPA pod względem podejścia do żółwi jest bardzo duża. 

Żółwie trafiają do specjalnego basenu, w którym dochodzą do zdrowia, a po jakimś czasie są wypuszczane do swojego naturalnego środowiska. Basen jest otwarty, każdy może przyjść i zobaczyć, jak się miewają żółwie. Szczególnie okoliczne dzieci bardzo chętnie przychodzą do nich i pytają lekarzy, jak się miewają zwierzęta.


Podoba mi się to, że omawiany film przyrodniczy ukazuje dwie strony medalu - nie tylko tę negatywną, wynikającą z polowań na gady, ale również pozytywną, napawającą optymizmem. Z tego względu, mogę polecić stanowczo reportaż, bo możemy dowiedzieć się z niego wielu pożytecznych rzeczy. 


Madagaskar widziany z lotu ptaka

Jak podobają Wam się żółwie? Może sami hodujecie jakiegoś? 




30 października 2015

Pod wodą. Filmy dokumentalne #1

Na początku sądziłam, że "Głębiej. 330 metrów pod wodą" jest filmem przyrodniczym, w którym będą pokazane ujęcia różnych podwodnych stworzeń. Nic bardziej mylnego, dlatego będzie to pierwszy film wyłącznie dokumentalny, który omówię na tym blogu.



Trochę żałuję, że dokument nie dotyczy świata zwierząt, a jedynie pobicia rekordu najgłębszego zanurzenia za sprawą pewnego Francuza, Pascala Barnabé. Jak wynika z reportażu, rekordziści mają specifyczny profil psychologiczny, czemu warto się przyjrzeć. Mowa jest również o tym, że jeszcze niedawno pokonanie 100 metrów pod wodą było wyczynem, a obecnie nie jest to żadne wyzwanie. Pod tym względem nurkowanie niesłychanie się rozwinęło, coraz więcej nurków chce bić rekordy, ryzykując własnym zdrowiem i życiem. 


Dokument trwa 52 minuty i jego wadą, jak dla mnie, jest to, że praktycznie składa się
z samych wywiadów, a tylko kilka sekwencji poświęcono na gwóźdź programu, czyli nurkowanie. Szkoda, bo liczyłam na podwodne widoki przyrody.


A jakie są podstawowe zagrożenia wynikające z tak głębokiego zanurzania? 


Korsyka, miejsce bicia rekordu w nurkowaniu przez Pascala

Przede wszystkim, czynnikiem na wstępie wywołującym ryzyko może być stres. Pascal (główny bohater dokumentu) podkreśla, że kiedy jesteśmy głęboko pod wodą, mamy ochotę natychmiast się wynurzyć. Łatwo wtedy o atak paniki. Jak podkreśla jeden z badaczy wypowiadających się o nurkowaniu, wynurzać powinniśmy się powoli, a nie szybko. Jeśli zrobimy to naprędce, pęcherzyki powietrza gwałtownie wydostaną się z naszego organizmu, powodując "efekt szampana"- organizm człowieka można porównać własnie do otwierania szampana w takiej sytuacji. Mówiąc obrazowo, człowiek nie przetrwa takiego doświadczenia... ponieważ zacznie kipieć. 

Pascal Barnabé

Podczas nurkowania na głębinach może dojść do tak zwanego zespołu wysokich ciśnień. Istnieje szansa, że człowiek dostanie wtedy ataku torsji, straci zdolności motoryczne
w wyniku działania gazów, takich jak azot, który pod ciśnieniem może spowodować narkozę. 

Ludzi od zawsze ciekawiło to, co niebezpieczne. Nurkowanie należy do sportów ekstremalnych, a jednak wizja utraty życia nie przeraża śmiałków chcących pobić rekord Pascala. Warto wspomnieć o mieszankach powietrza, jakie człowiek musi posiadać
w akwalungach (specjalnych aparatach na tlen dla nurków). Nie jestem pewna, z jakiej mieszanki korzystał Pascal podczas bicia rekordu, bo dokument pod tym względem jest dość niejasny i to nie pada jednoznacznie. Natomiast zostają pokazane wypowiedzi odnośnie mieszanki wodorowej- jednej z bardziej niebezpiecznych, którą można porównać do działania LSD.

Mężczyzna zaczął swoją przygodę z nurkowaniem w 1991 roku, to właśnie wtedy zanurzył się po raz pierwszy. Kolejno zanurzał się coraz głębiej, by wreszcie kilka lat później zejść do jaskini Fountaine w okolice 150 metrów, by wyłowić zagubionego robota. 



Pascal jest zdania, że człowiek może przeżyć na głębokości powyżej 300 metrów. To właśnie dlatego zdecydował się zanurkować i 5 lipca 2005 roku pobił światowy rekord najgłębszego zanurzenia na świecie. W przeddzień eksperymentu mówi: 
"Nigdy nie czułem takiej obawy przed śmiercią jak w dniu bicia rekordu".
Bał się, że mimo długotrwałych przygotowań, nie zdoła opanować stresu w głębinach. Tak się jednak nie stało, chociaż mało brakowało - na głębokości 36 metrów dostał ataku torsji. W wyniku wybuchu jednej z lamp, uszkodził sobie bębenek. Na szczęście, po wypłynięciu, okazało się, że nie stracił słuchu, jednak rozpoznano u niego narkozę głębi oraz zespół wysokich ciśnień. Po ośmiu godzinach wydostał się na powierzchnię przy pomocy lekarza. 

Oczywiście, całą podwodną eskapadę śledziły media, co mogło tylko pogłębiać stres Francuza. Pascal decyzję o pobiciu rekordu głębinowego podjął prawdopodobnie dzięki Theo- jednym z nurków, który ostrzył sobie zęby na Guinessa 10 marca 2005 roku. Możemy się domyślać, że to przyspieszyło starania Pascala- chciał być tym pierwszym, któremu się udało. 


Przed Pascalem i Theo był jeszcze niejaki John Bennet. Mężczyzna zanurzył się na głębokość 305 metrów. W przypadku Francuzów, sprawa zanurzeń i bicia rekordów nie była taka prosta, gdyż prym wiedli w tej dziedzinie długo Amerykanie.
Dopiero ekspedycja pod tytułem Atlantis 3 spowodowała, że znacznie przesunięto granice związaną z nurkowaniem. Był to swoisty przełom. Zarówno Amerykanie, jak i Francuzi zanurzali się najpierw na głębokości przy pomocy linek, wykorzystywano do tego również skutery wodne... Czyn Pascala zasługuje na szacunek i podziw, ponieważ nie pomagał sobie praktycznie niczym.


A Wy? Nurkowaliście kiedyś? Chcielibyście spróbować? ;)



Tymczasem kolejna notka już jutro! Mogę zdradzić, że będzie ona o pewnych gadach. Kto zgadnie o czym? ;)

  

O niedźwiedziach polarnych. Filmy przyrodnicze #1

Nigdy nie sądziłam, że reaktywuję tego bloga. Nie miałam pomysłu na jego prowadzenie ;). Oto jednak jestem, wracam z nowym pomysłem. Będzie to blog o tematyce filmowej prowadzony przez amatorkę- fankę kina wszelakiego, a zwłaszcza europejskiego. Jako że preferuję określone gatunki filmowe, będzie pewnych tutaj więcej, a innych mniej. 

Swoją przygodę- reaktywację chciałabym rozpocząć od pewnego francuskiego filmu przyrodniczego pod tytułem: "Niedźwiedź polarny. Metamorfozy", który oglądałam wczoraj wraz z moją mamą ;). Opowiada o losach niedźwiedzi polarnych zamieszkujących Arktykę oraz o ich zmaganiach z efektami globalnego ocieplenia. Los tych zwierząt jest uzależniony głównie od nas, jak wskazuje lektor dokumentu. Niestety, wygląda na to, że jeśli efekt cieplarniany będzie dalej postępować, może się okazać, że te cudowne zwierzęta wyginą. Dokument jednak ma pozytywną wymowę, gdyż pokazuje, w jaki sposób niedźwiedzie polarne przystosowują się do nowych okoliczności.



Prawda, że słodki? Ten niedźwiadek na zdjęciu dopiero co przyszedł na świat. Zawsze zdumiewało mnie, z jaką szybkością dzikie zwierzęta muszą nauczyć się funkcjonować w świecie. Czteromiesięczny miś potrafi już dawno chodzić, powoli uczy się pływać przy pomocy swojej mamy. Ludzkie dziecko w tym czasie radośnie gaworzy, a do pierwszego postawionego kroczku ma jeszcze sporo czasu! 


A tak wygląda samica niedźwiedzia polarnego. Nie ma ona łatwego życia, bo o ile samiec szybko opuszcza ją oraz młode niedźwiadki, o tyle na matce spoczywa cały obowiązek opieki nad nimi, nauki podstawowych umiejętności oraz - co najważniejsze - zapewniania pokarmu dzieciakom. Nierzadko misiowa mama musi pokonywać setki tysięcy kilometrów, żeby znaleźć niewielką ilość pożywienia. To wskazuje, że te ssaki są bardzo wytrwałe i nie zrażają się tak łatwo. 

Czym żywią się niedźwiedzie polarne? Do niedawna były to tylko i wyłącznie foki. Miśki polowały na foki (najlepiej te już osłabione), skacząc po ruchomych krach, licząc na syty posiłek. Niestety, ostatnio sprawy dużo bardziej się skomplikowały, ponieważ pokrywa lodowa zaczęła pękać w wyniku ociepleń klimatycznych, co sprawia, że tym zwierzętom trudniej jest polować na swój ulubiony przysmak. 



Na tym zdjęciu widzimy niedźwiedzia żywiącego się płetwalem wyrzuconym na brzeg. W wyniku nieurodzaju spowodowanego wyżej wspomnianym zmianom, polarki muszą żywić się innymi ssakami, niż do tej pory. Często chodzą po kilka miesięcy głodne, a jak już wspomniałam, samica ma tu gorzej, bo musi wyżywić swoje młode. Co za tym idzie, sporo zależy od ilości jej tłuszczu, który winna zagospodarować dla dzieci.

Niedźwiedzica ze zdjęcia nie pojadła sobie zanadto, ponieważ jej pazury i kły nie są tak mocne jak te niedźwiedzia brunatnego, kuzyna polarnego miśka, który setki tysięcy lat temu zamieszkał w rejonach tajgi, na północy Kanady. 


Misie polarne to samotnicy. Nie żyją w gromadach, stąd są zdane tylko na siebie podczas polowań. Być może to się niedługo zmieni. Natura wyposażyła te mądre zwierzęta w możliwość przystosowania się do otoczenia i panujących warunków. O ile kilka dekad temu życie samotnicze miało sens, tak teraz niedźwiedzie będą musiały połączyć się w grupy, żeby łatwiej im było zdobywać pożywienie, a tym samym, przeżyć. W dokumencie było pokazane, jak kilkanaście misiaków spotkało się przy zajadaniu padliny wyrzuconego na brzeg wieloryba. W pewnej chwili do posiłku zaczął dołączać niedźwiedź brunatny, co już było pewnym ewenementem, bo nie został przegoniony, a powiem więcej, niedźwiadki polarne nie zwracały na niego wcale uwagi. To dowodzi jednoznacznie, że oba gatunki - niedźwiedź polarny oraz brunatny- będą musiały się akceptować w tak trudnych warunkach. To zdumiewające, że po kilkuset tysiącach lat kuzynostwo znowu się spotkało. Wystarczyło na to zaledwie kilkadziesiąt lat... i działalność człowieka. 


A oto przed Wami brunatna niedźwiedzica wraz z dwoma jej maluchami ;). W odróżnieniu od swojego arktycznego kuzyna, niedźwiedź brunatny lepiej radzi sobie w terenie. Jest praktycznie wszystkożerny. Żywi się zarówno padliną zwierząt, jak i owocami leśnymi, takimi jak jagody czy borówki. Gdy nie ma co jeść, może zadowolić się nawet suchą trawą, nie jest to jednak dla niego rarytas. Prawdziwym bowiem przysmakiem jest łosoś. Niedźwiedzie brunatne to prawdziwi mistrzowie polowań, przy pomocy ostrych szpon potrafią z łatwością złapać w łapę posiłek. 


Zajmują górzyste terytoria, widziano je w Rosji: na Syberii oraz Kamczatce, jednak zamieszkują też Alaskę. Tam, gdzie człowiek nie jest w stanie zakłócić ich spokoju... Oczywiście, można te miśki spotkać również w naszych Bieszczadach. 

Niedźwiedzie mają silnie wyczulony węch, dlatego nie poleca się podchodzenia do nich bliżej, np. celem zrobienia zdjęcia. Może to wypłoszyć te piękne zwierzęta, a po co sobie wchodzić w drogę? Polecam przy tym obejrzeć dobrą kampanię propagowaną m.in przez Michała Żebrowskiego "Nie mów do mnie misiu". 


To by było na tyle, jeśli chodzi o niedźwiedzie- zarówno polarne, jak i brunatne. Możliwe, że kiedyś do nich jeszcze wrócę, bo bardzo lubię te zwierzęta. Ogólnie, dokument na ich temat oceniam na plus. Gdyby ktoś chciał, można też znaleźć film przyrodniczy na temat niedźwiedzi brunatnych produkcji Disneya. Oto link: klik - oglądałam ten dokument jakiś czas temu i mogę spokojnie polecić ;). Natomiast jeśli udałoby się Wam kiedyś trafić na omawiany przeze mnie: "Niedźwiedź polarny. Metamorfozy", to również polecam, chociaż jest z tego roku i jeszcze go może nie być online. Ja obejrzałam go w telewizji na Canal Plus.

Kolejne notki również będą poświęcone filmom przyrodniczym. Już teraz zapraszam do dodawania mojego profilu do obserwowanych oraz wpadania na bloga ;).

2 stycznia 2015

Smutek mam we krwi



Lubimy, a nawet kochamy je, mamy swoje ulubione, które później polecamy lub przypominamy innym, można je usłyszeć w radiu, zadedykować ukochanej osobie, popłakać na nich, zamknąć oczy i odpłynąć… o czym mowa? 

Tak, zgadliście – mowa o smutnych, melancholijnych piosenkach, niejednokrotnie zaprzątających nasze myśli. Część z nich jest Wam znana doskonale, a część nie, ale jedno je łączy: opowiadają o uczuciach, relacjach, błędach, pragnieniach… generują to, co najczęściej szukamy w muzyce. 

Czasem dziwi mnie ich fenomen. Jak to się dzieje, że mimo iż możemy mieć zły dzień, to i tak wolimy się „dołować”? Może to być przyczyna przede wszystkim tego, by posłuchać kogoś, kto ma podobnie do nas, na chwilę zapomnieć o tym, co nas trapi. 




Pierwszym utworem, który wzruszył mnie do łez było My immortal grupy Evanescence. Nie zapomnę tego uczucia. Miałam wtedy 10 lat i, jak nietrudno się domyślić, świat wydawał mi się całkiem inny niż teraz. My immortal bardzo często jest wymieniany przez różnych użytkowników na forach jako ten, który wzrusza najbardziej. Nic dziwnego, przemawia wszak przezeń liryzm, opowiada o realnym cierpieniu... Wierzymy wokalistce, że odczuwa ból, a jeśli do tego chce się z nami tym podzielić, rodzi się coś na kształt relacji z artystą. Czujemy, że jesteśmy rozumiani, że wokalista "ma tak samo jak my", a przynajmniej stany, takie jak samotność czy smutek nie są mu obce. Mowa tu o osobach, które mają wysoki poziom empatii, są wrażliwe i uczuciowe… ale nie tylko. Moim zdaniem, kiedy ktoś ma coś ważnego do powiedzenia, dotrze to do różnych osób, nie tylko do takich mających o wiele bardziej nastrojoną emocjonalność od pozostałych. 

W pewnym wywiadzie, który ma już co najmniej dziesięć lat, frontmanka Evanescence, Amy Lee przyznała, że stworzyła ten utwór, by ukoić ból swoich słuchaczy. Nie chciałabym tutaj wkraczać w zbyt poważne tematy, ale trzeba mieć świadomość, że sporo osób właśnie w swoim idolu doszukuje się odpowiedzi na swoje pytania, zwłaszcza w okresie młodzieńczym. Piosenkarze, dla których target stanowią nastolatki, zdają sobie z tego sprawę i starają się nadać utworom odpowiedniego zabarwienia – przecież sami byli kiedyś w wieku swoich fanów i wiedzą, czym przyciągnąć młodą publiczność. My immortal stanowi pewien wyjątek wśród „upozowanych”, sztucznych kawałków na temat nieszczęśliwej miłości, śmierci i łzach. Trudno nie dostrzec bowiem w tekście piosenki liryzmu.

Do tego czarno- biały teledysk, nadający stan wyjątkowości teledyskowi i mamy poczucie, że jest to coś autentycznego i szczerego.  I faktycznie tak jest, ponieważ wokalistka napisała tekst piosenki tuż po rozstaniu z Benem Moodym, z którym stworzyła kapelę, będąc jeszcze nastolatką.


Evanescence - My immortal





My immortal w wykonaniu Lindsey Stirling



Jest jeszcze jeden utwór, który niezwykle na mnie działa. Nie słucham go zbyt często, by się nader nie rozczulać, ale jest piękny. Zapewne wszyscy go znacie. Warto zwrócić uwagę, że tak samo, jak w przypadku poprzednika, jest czarno- biały. To nam powinno już coś powiedzieć.


Adele- Someone like you




To, czy dany utwór przypadnie nam do gustu, zależy głównie od tego, w jaki sposób wykonawca mówi o tym, co go trapi i z czym musi się zmierzyć. W popowych balladach najczęściej emocje ukazywane są w sposób przesadzony i lekko przerysowany - tak, aby każdy mógł je dostrzec i na nie zareagować. W przypadku muzyki niezależnej wokalista oczekuje od odbiorcy przede wszystkim interpretacji. 



A Wy? Jakie są Wasze ulubione utwory tego typu? Które Was wzruszają? 

1 stycznia 2015

Daddy says I'm special


Trafiłam na nią zupełnie przypadkiem - wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogę się obejść bez muzyki typu indie. Prawdopodobnie przez zupełny przypadek wysłuchałam tego albumu i zakochałam się od pierwszego usłyszenia. Tak niezwykłego głosu dawno nie słyszałam. Mowa tu o nie byle kim, a o Kari Amirian, która w 2013 roku została nominowana do Fryderyków w kategorii Debiut Roku. Daddy says I'm special to jej debiutancka płyta pełna delikatnych, eterycznych i czułych dźwięków. Głos Kari na tym albumie przypomina mi w niektórych momentach głos dziecka, dlatego być może krążek ten tak bardzo kojarzy mi się z dzieciństwem - czasem beztroski i wolności. Niesłusznie porównywana do Likke Li czy Bjork (przecież Kari ma swój indywidualny styl i absolutnie nie powinna być tu do nikogo porównywana), pochodzi ze Świnoujścia, ale jak można wywnioskować z jej profilu na Facebooku, obecnie zakotwiczyła w Leeds, w Anglii. Oprócz wyjątkowego głosu wokalistki, można usłyszeć również gitarę akustyczną, harfę oraz pianino. 






Mimo że artystka ma na swoim koncie drugą płytę zatytułowaną Wounds and Bruises, której to premiera odbyła się 3 grudnia 2013 roku, ja jednak bardziej wolę jej poprzedni album, którym debiutowała. Może to przez ten niewinny wydźwięk, a może dzięki genialnym chórkom i sekcją smyczkową jak w przypadku Jump into my heart and stay? Kari wraz z drugą płytą wyraźnie dojrzała, zaś jej muzyka obrała konkretny kierunek. Znajdziemy na niej niepokojące, odważne tony okraszone tajemnicą i wsparte echem, jak to w przypadku dobrego indie popu bywa. Kari nadal zaskakuje i nie wychodzi z formy, zaś kawałki takie jak Hurry up czy I am your echo aż ociekają artyzmem, pozostanie jednak moją słabością Daddy says I'm special po wsze czasy. 


A co sama zainteresowana ma do powiedzenia na temat sztuki? Warto posłuchać.





Można się o tej uroczej dziewczynie coś dowiedzeć za pośrednictwem tego krótkiego filmiku. Nabrałam do niej po nim sympatii, bo widać, że kocha to, co robi i dla niej muzyka jest pasją, nie zaś tylko zarabianiem pieniędzy. 


Jest mi tylko trochę smutno, że o Kari w mediach nie mówi się zbyt wiele, a przecież alternatywna muzyka powoli zaczyna przenikać się z popularną. Wystarczy spojrzeć na sukces Dawida Podsiadły, Meli Koteluk czy Brodki- trudno o nich nie usłyszeć. Dlaczego więc Kari ginie przy swoich kolegach po fachu gdzieś w zgiełku kiczu i tandety proponowanym przez Ewelinę Lisowską czy Dodę? Trzymam kciuki za nią, bo moje serce już podbiła. 


Polecam odszukanie kawałków Kari i zachwycenie się nimi tak jak ja. Nie pożałujecie, a możecie tylko bardzo się zdziwić, w jak cudowny sposób pop spotyka się ze sztuką.