22 listopada 2015

Dlaczego lubię filmy?

Tak sobie pomyślałam, że czas napisać, dlaczego właściwie lubię filmy. To pytanie pozwoli Wam zrozumieć, z jakich powodów podjęłam się założenia bloga filmowego oraz pisania o kinie.

Trudno mi wskazać, kiedy zaczęła się moja przygoda z tym tematem. Chyba to stało się dość naturalnie, początkowo oglądałam filmy, które "wszyscy" oglądają, dopiero później, gdy już trochę dorosłam, zaczęłam szukać tych mniej komercyjnych, europejskich obrazów. Niedawno zauroczyły mnie dwa dzieła duńskiego reżysera, Larsa von Triera, o którym jeszcze napiszę szerzej, gdy już bliżej go poznam. 

Do tej pory trudno mi sklasyfikować swój gust filmowy, aczkolwiek raczej wybieram te europejskie filmy, co jakiś czas oglądając skandynawskie, francuskie czy niemieckie. Co jednak nie oznacza, że odcinam się od amerykańskich twórców, po prostu, uważam, że zawsze gdzieś tam nadarzy się okazja ku przyjrzeniu się popularnym hitom, a póki mam okazję, korzystam z tego, by zaznajomić się z niszowymi produkcjami naszych sąsiadów. 


To może wydać się banalne, ale lubię filmy o życiu. Co oznacza, że wszelkim super bohaterom, zwykłym "naparzankom" i generalnie, horrorom, mówię zdecydowane NIE. Film, moim zdaniem, ma coś przekazywać, ma być o czymś. Nudzą mnie filmy sztampowe i ze słabym scenariuszem, bo wtedy nie mam żadnej uciechy z oglądania filmu.
Co się tyczy komedii... przyznam, że nie przepadam za tym gatunkiem, bynajmniej nie dlatego, że nie lubię się śmiać. Chodzi o to, że rzadko trafiam na porządne komedie, a już na pewno te z nastolatkami, które kibicują amerykańskiej drużynie baseballowej, są dla mnie powieleniem schematu po raz enty. To samo tyczy się horrorów - jest to gatunek, z jednej strony, bardzo pojemny i szeroki, z drugiej, większość filmów - przynajmniej tych amerykańskich - jest robiona na tę samą modłę. Dlatego właśnie preferuję azjatyckie kino grozy, ale nie jestem miłośniczką tego gatunku. Są ludzie, którzy gdzieś tam się specjalizują w horrorach... podziwiam ich, muszą mieć stalowe nerwy. Nigdy bym nie obejrzała filmu z wyraźnymi scenami przemocy, zwłaszcza wobec kobiet, dzieci i zwierząt. 

Problem mam z naszymi polskimi produkcjami, bo o ile jeszcze niedawno byłam zdecydowaną przeciwniczką (a bliżej: posiadałam dość sceptyczny stosunek) rodzimych filmów, tak ostatnio (no, od jakichś paru miesięcy) próbuję nadrobić moje braki. I tak, obejrzałam już "Bogów", "Ziarno prawdy", "Idę", "Pod Mocnym Aniołem", "Dzień świra", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", prawie cały "Dekalog", jedną część tryptyku kolorystycznego ("Niebieski"), "Plac Zbawiciela"... Przede mną ciężka przeprawa przez kultowego "Misia", ponieważ nie czuję zupełnie klimatów PRLowskich i obawiam się, że części rzeczy nie zrozumiem. W niedalekiej przyszłości biorę się też za "Służby specjalne".
Na temat polskiego kina napiszę jeszcze kiedyś, jeśli się do tego zbiorę.  

Generalnie, ten blog nie jest jakiś ekspercki, a bardziej hobbystyczny, nie zajmuję się kinem fachowo i sądzę, że nigdy nie będę znawcą w temacie. Ale skoro ma to być blog oddanej fanki kina o określonym gatunku, to sobie pomyślałam, że w niektórych miejscach pokuszę się o pewne odważne komentarze. Czemu by nie.

W zasadzie, jak tak sobie patrzę na moje konto Filmwebowe, to nie odnoszę wrażenia, że obejrzałam mnóstwo filmów. Wręcz przeciwnie, sporo przede mną, zaś w moim dwudziestodwuletnim życiu widziałam i filmy złe, które nie zapadły mi w pamięć, i filmy szokujące, które zapadły, i filmy wspaniałe, dobre, świetne, ambitne, i tak dalej. Jestem ciekawa, jak Wy rozumiecie zbitek słów: "ambitne kino"? Potraficie wskazać jakieś tytuły? Chętnie poczytam, co dla Was oznacza ambitne kino, może nawet obejrzę podane tytuły.

Biały Bóg. Dramaty #1

Miałam obawy przed obejrzeniem tego filmu. Na pewno nie jest to dramat dla miłośników zwierząt. Są tam sceny, które mogą zszokować... ale myślę, że właśnie o to chodzi w filmie- żeby budził jakieś emocje, nierzadko silne i na granicy wytrzymałości. Akurat w przypadku tego obrazu może dwie sceny będą takie, które ciężko obejrzeć (dla osób wrażliwych na los zwierząt), jednak mam wrażenie, że "Biały Bóg" musi taki być, żeby oddać sens historii. Po raz kolejny przekonałam się, że najgorszym stworzeniem na ziemi jest człowiek.


Na początku widzimy istną sielankę, przyjaźń między dziewczyną a psem, to jak się wspierają, jacy są bliscy dla siebie. Przynajmniej do momentu przeprowadzki, kiedy to Lili zamieszkuje z ojcem, z którym nie ma dobrych relacji. Niestety, pies wkrótce będzie musiał radzić sobie na ulicy, bowiem na Węgrzech (bo tam dzieje się akcja dramatu) prawo wobec zwierząt jest bezlitosne - za posiadanie nierasowego psa trzeba zapłacić. A na to - jak łatwo się domyślić - nie zgadza się ojciec nastolatki. 


Dziewczynka i pies rozstają się. Czworonóg nawet nie wie, jaki los go czeka. Wkrótce trafia do nieodpowiednich, złych ludzi wykorzystujących psy do walk. 

Nie będę zdradzać zakończenia, bo uważam, że jest to zbrodnia przeciwko fanom kina, ale to, w jaki sposób psy mszczą się na swoich oprawcach, jest niesamowite i zaparło mi dech w piersiach. Polały się nawet łzy ;-). Od razu przyznam, że kibicowałam psom a ludziom życzyłam jak najgorzej. Nasunęła mi się pewna refleksja, w jaki sposób urządzony jest ten świat. Wkurza mnie, że człowiek czuje się panem wszystkiego, także zwierząt i uważa, że może z tym "wszystkim" zrobić... wszystko. 

Dobra lekcja życia. Dobry film. Na wzruszenie, na przemyślenie, na zbudowanie sobie być może jakiegoś systemu wartości? Polecam. Tylko miejcie przy sobie opakowanie chusteczek do nosa.

Moja ocena: 8/10
Filmweb: klik

7 listopada 2015

Babadook. Horrory #1

Nie przepadam za horrorami. Nie lubię się bać. Z reguły więc nie sięgam po typowe straszaki. Tym razem zrobiłam wyjątek. Oprócz tego, że jest to horror, który generalnie nie straszy, dostrzegłam w nim inne cechy świadczące o dość oryginalnym wyłamaniu się z tego pojemnego gatunku.


Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to relacja matki z synem. Na myśl przyszło mi natychmiast "Musimy porozmawiać o Kevinie" z genialną Tildą Swinton opowiadający o toksycznej relacji rodzicielskiej. Odniosłam wrażenie, że główna bohaterka "Babadook" jest dość niekonsekwentna w tym, co robi. Z jednej strony, kocha syna, a z drugiej, nie toleruje jego zachowania. Być może się go boi albo oskarża niesłusznie o śmierć jego ojca.



W mojej ocenie tytułowy Babadook to sama Amelia, która musi stoczyć ze sobą walkę dla dobra swojego dziecka. Szkoda, że film zawiera tak mało elementów, choć z drugiej strony, prostotę fabularną oceniam na plus.

Mam niemały problem z tym filmem. Na pewno jest on nietuzinkowy i inny od tego, co dotychczas widziałam w obrębie tego gatunku. Na pewno też nie można go wpisać stricte w horror, bo jednak łamie pewne konwenanse. Wychodzi ze schematu poprzez wstawki animowane, przez co miałam wrażenie, że to wszystko jest trochę nierealne i nie dzieje się naprawdę. 



Większość scen toczy się w domu mikro rodziny. Są pokazane napięte relacje z dalszymi krewnymi, jak również niezły charakterek Samuela, synka Amelii. Mały czegoś się boi. Amelia też się boi, tyle że po swojemu próbuje sobie poradzić z własnymi demonami. Czy jej się to udało? Mam mieszane uczucia.


Na pochwałę z pewnością zasługuje młodociany aktor, czyli Noah Wiseman, który w bardzo skrupulatny sposób oddał postać Samuela. Momentami bije na głowę znacznie od niego starszą Essie Davis. Będę przyglądać się temu chłopcu- rośnie nam wspaniały aktor.

Tak na marginesie, Essie Davis przypomina mi Meryl Streep.

Moja ocena: 5/10
Filmweb: klik

1 listopada 2015

Pojmani. Kryminały/thrillery #1

Wszystkich Świętych - dzień pełen zadumy, odwiedzin tych, których z nami już nie ma. Stąd Pojmani. Bo tematyka z tych poważnych. Z tych życiowych. A jednocześnie taka, która nie obciąża formą. 





Atmosfera filmu posępna, powolna i smutnawa wprowadza nas w nastrój melancholii i przemyśleń. Fabuła dotyczy porwania dziecka. Z pozoru banał, Matthew odwozi córkę z treningu łyżwiarskiego. Mała jest głodna, więc zatrzymują się przy barze. Ojciec wychodzi i kupuje dla niej placek. Gdy wraca, dziewczynki już nie ma. 


Jak na dość ciężką tematykę filmu, nie mam wrażenia przeciążenia. Wszystko jest podane dość strawnie i spokojnie, subtelnie. Wiele rzeczy musimy się domyślać, co tylko jest plusem kanadyjskiego obrazu. 

Do tego bohaterowie. Jest cierpiąca matka, rezolutna pani detektyw i cyniczny policjant. Mamy na wyciągnięcie ręki to, co istotne w tego typu produkcjach: dramat, wzruszenia, ale też romans i nutka dobrego humoru poprzeplatana z kryminalną grą. W tle zaś opieszałość policji oraz prywatne śledztwo zrozpaczonego ojca. 

Pojmanych oceniam pozytywnie, aczkolwiek czegoś mi w nich brakowało. O ile początek filmu wlecze się jak żółw, tak mam wrażenie, że końcówka galopuje zbyt szybko, przez co kończy się w nieoczekiwanym momencie. 

Podobały mi się śnieżne pejzaże. Zarówno w sercach rodziców porwanego dziecka, jak i na zewnątrz panuje zima. Tak jakby przyroda współgrała z niechcącym topnieć lodem wewnątrz ich dusz.



Plusem wizualnym jest bardzo zdolna aktorska para- Ryan Reynolds (Amityville, Pogrzebany) oraz Mireille Enos (serial The Killing, World War Z), przy czym widać było, że chemii raczej pomiędzy nimi nie ma. Drobny zgrzyt. Poza tym, w porządku.

Kryminał z serii "okruchy życia". To mogło zdarzyć się każdemu. 
Moja ocena: 6/10
Filmweb: klik